W tym tygodniu rozmawialiśmy o zjawisku migracji. Migracja jako trauma, ruch i poczucie przynależności. Migracja jako konsekwencja nacjonalizmu. To nie ma znaczyć, że dotąd nie było migracji, tylko, że nazywano ją inaczej. Do dzisiejszej definicji migracji potrzebne są granice i państwa, konstrukcje które 200 lat temu jeszcze nie istniały. Zjawisko migracji jako dziedzina badań naukowych ukazało się w trakcie postmodernizmu i postkolonializmu, dwóch dziedzin badawczych 20 wieku. Słysząc na zajęciach o postmodernizmie i o przestrzeni jako jego najważniejszej cechy i w związku z tym o migracji jako ruch pomyślałem sobie, czy nie istnieje coś takiego jak „migracja codzienna”.
Kiedy miałem dziewięć lat wyjechałem do Niemiec i doświadczyłem uczucie migracji na własnej skórze. Początek nie zawsze był łatwy ale w sumie dość szybko się zasymilowałem. Zawsze kiedy jechaliśmy do Polski na odwiedziny cieszyłem się już tygodnie wstecz. Ale już po kilku dniach w Polsce tęskniłem za moim pokojem, moimi przyjaciółmi, moją nową codziennością. Tęskniłem za rzeczami które chciałem ale których nie miałem. Rzecz w sumie całkowicie normalna. I właśnie to zjawisko doświadczam co dzień. Zawsze jak wychodzę na uczelnię czuję się w pewnym sensie jako migrant, który wchodzi w nową, nie swoją, przestrzeń (chociaż już od 5 lat studiuję). I jak jestem w tej uniwersyteckiej przestrzeni zaczynam chcąc czy nie chcąc odgrywać dopisywaną mi rolę. To zachowanie określa kanadyjski socjolog Erving Goffman jako performance. Kiedy ludzie spotykają się twarzą w twarz, ich zachowanie zmienia się. Nasza tożsamość, to co my nazywamy „ja”, jest jedynie wrażeniem, odebranym przez innych, jest wynikiem sceny, którą akurat zagraliśmy. „Ja” to jest to, co inni w nas widzą. Jak jestem w nowej przestrzeni i w interakcji z różnymi ludźmi nie jestem tą osobą, którą byłbym w moim mieszkanie kiedy jestem sam.
Kombinacja odgrywania roli w różnych przestrzeniach, poczucie obcości i tęsknota za własnym mieszkaniem są cechami „migracji codziennej”. Bez różnicy czy idę na uczelnię czy imprezę, do restauracji czy kina. Podobnie jak moje podróże do Polski jest to oparte na wzajemności. Jak spędzam za dużo czasu w jednej przestrzeni, pragnę się przenieść do innej. To znaczy, że jak jestem za długo w mieszaniu (np. z powody ferii semestralnych) tęsknię za uczelnią. To nie znaczy, że po pół roku niewidzenia tęsknię za dentystą czy teściami. Ale wyjątek potwierdza regułę.